Śpiewanie jest mi organicznie potrzebne
PAP Life: Borys Szyc, który razem z tobą gra w spektaklu "Handlarze gumek", przyznał, że w pierwszej chwili tekst go nie urzekł. Bo to jest przecież sztuka o kondomach i pieniądzach. A jaka była twoja reakcja?
Katarzyna Dąbrowska: Od początku się nim zachwyciłam. Pod pozorem rozmów o pieniądzach i tytułowych gumkach jest ukrytych wiele życiowych prawd. Ten tekst (autorem jest Hanoch Lewin, izraelski dramaturg – red.) jest jakąś metaforą naszego życia, rozpaczliwych prób budowania relacji, źle określanych oczekiwań w stosunku do życia i innych ludzi, które prowadzą do wielu groteskowych sytuacji. W trakcie czytania przeżywałam cały wachlarz emocji, bohaterowie mnie bawili, wkurzali, współczułam im. I mam nadzieję, że to wszystko też będą odczuwać widzowie, oglądając nas na scenie. Dla mnie ta premiera jest wyjątkowa, także dlatego, że jest pierwszym spektaklem, jaki robię poza macierzystym Teatrem Współczesnym, w którym od 2007 roku jestem na etacie. Wyjście poza strefę komfortu, spotkanie się z innymi twórcami, w innym miejscu, zobaczenie, jak to wygląda w innej strukturze, to bardzo cenne doświadczenie.
PAP Life: Ale przecież z Borysem Szycem już wcześniej kilka razy grałaś.
K.D.: To prawda, doskonale się znamy, kilka razy pracowaliśmy razem we Współczesnym, kiedy Borys był tam jeszcze na etacie. Razem zrobiliśmy „Proces” Kafki, w którym debiutowałam, potem graliśmy w „Hamlecie”. On tytułową rolę, a ja jego matkę, chociaż jestem trochę od niego młodsza, ale w Szekspirze takie rzeczy są dopuszczalne. W „Handlarzach gumek” gra także Grzegorz Małecki, którego poznałam na planie serialu „Wotum nieufności”, gdzie mieliśmy sporo wspólnych scen. Świetnie nam się pracowało. Ale, szczerze mówiąc, nawet nie marzyłam, że kiedyś uda mi się stanąć razem z nim na deskach jednej sceny, bo przecież na stałe jesteśmy w dwóch różnych teatrach. Aż tu nagle Adam Sajnuk, który od dawna chciał zrealizować tę sztukę Hanocha Levina, zaprosił naszą trójkę do współpracy. Traktuję to jak wspaniały prezent i bardzo doceniam. Myślę, że połowa szczęścia to już to, że dostaje się zaproszenie do tak pięknego projektu, w świetnym towarzystwie, ze znakomitym reżyserem i doskonałym tekstem. Potem po prostu trzeba tego nie zepsuć.
PAP Life: To trudny spektakl, z muzyką na żywo, trochę w konwencji metafizycznego kabaretu. Myślisz, że teatr absurdu jest dobrym sposobem, żeby pokazać prawdę o życiu?
K.D.: Ostatnio więcej jest propozycji, które są gdzieś bliższe formy serialowej, takich opowieści blisko życia. Myślę natomiast, że to, jakim językiem operuje Hanoch Levin, paradoksalnie może nas bardziej poruszyć. Chociaż to nie jest tekst, który jest blisko naszego codziennego gadania. Bardzo często ma zapisane specyficzne rytmy, które pomagają nam wydobywać metafory. W tym spektaklu jest też sporo śpiewania, które pokazuje świat wewnętrzny bohaterów. Bo kiedy nie mogą, nie potrafią wypowiedzieć swoich myśli, to zaczynają śpiewać. To jest o tyle wymagające dla nas aktorów, że to śpiewanie zazwyczaj wychodzi z kawałka monologu albo wpięte jest w sceny dialogowe. To też niezły wycisk fizyczny - musimy być czujni, reagować na muzykę na żywo, ekspresowo zmieniać rytmy. A to wszystko w dużej intensywności i często w skrajnych emocjach. W spektaklu „Gdybym cię nie poznał” w Teatrze Współczesnym także śpiewam, ale tutaj jest to trudniejsze.
PAP Life: „Gdybym cię nie poznał” reżyserował twój mąż, Jarosław Tumidajski, który przez jakiś czas etatowo był związany z Teatrem Współczesnym. Razem zrobiliście kilka przedstawień. Jak się pracuje z własnym mężem?
K.D.: Trochę nie mieliśmy wyjścia, bo Jarek dołączył do zespołu, kiedy ja pracowałam tam już od wielu lat. Myślę, że musieliśmy się tej pracy nauczyć. Na początku martwiliśmy się o mnóstwo rzeczy. Nie tylko, jak my ten proces przeżyjemy, ale też jak przyjmą go wszyscy wokół. I to jest chyba dodatkowe psychiczne obciążenie, którego normalnie nie ma. A z drugiej strony my się doskonale rozumiemy, więc czasami jest łatwiej, bo już w pół zdania wiem, o co mu chodzi. On ma podobnie ze mną.
PAP Life: Zawsze chciałaś być aktorką teatralną? Dziś coraz więcej aktorów nie wiąże się na stałe z żadnym teatrem, niektórzy grają tylko w filmach.
K.D.: Studiowałam jeszcze w takich czasach, kiedy wszyscy marzyliśmy, żeby przede wszystkim dostać pracę w teatrze. Wielu moich ówczesnych profesorów przestrzegało nas, żeby zbyt szybko nie angażować się w pracę w serialach, które wówczas były uważane za coś niebezpiecznego. Mówili: „Uważajcie, to was może rozleniwić, może odebrać wam możliwości rozwoju, bo zostaniecie w serialu, nabierzecie złych nawyków na początku, a teraz powinniście się rozwijać, uczyć”.
Cieszę się, że tak się ułożyło moje życie zawodowe, że zaraz po szkole trafiłam do Współczesnego. Nie ukrywajmy, że dla aktora bycie w teatrze repertuarowym to możliwość spotkania z zupełnie innymi tekstami w porównaniu z tymi, które są produkowane komercyjnie. Raczej się nie zdarza, żeby zrobić Szekspira czy Kafkę do jeżdżenia po Polsce. Teatr 6.piętro, w którym gramy „Handlarzy gumek”, jest prywatną sceną, ale ma już wyrobioną pozycję, swojego widza i może sobie pozwolić na pewne ryzyko repertuarowe — bo sztuka Levina nie jest oczywistym wyborem.
PAP Life: Ale najwyraźniej nie za bardzo przejęłaś się radami swoich profesorów, bo już rok po studiach zaczęłaś grać w serialu „Na dobre i na złe” i zostałaś w nim na długo.
K.D.: Cieszę się, że tej propozycji nie odrzuciłam. Kiedy zaczęłam grać w „Na dobre i na złe” zrobiłam już premierę we Współczesnym, poza tym jakieś offowe rzeczy, ale nie miałam jeszcze doświadczenia w pracy z kamerą. Ten serial bardzo dużo mi dał. Na początku nikt - ani ja, ani producenci - nie zakładaliśmy, że będzie to tyle trwało. Nie wchodziłam w stałą obsadę, to był po prostu jeden z wątków. Ale moja postać bardzo spodobała się widzom. A mnie też bardzo dobrze pracowało się z tą ekipą.
PAP Life: Jednak w końcu postanowiłaś odejść. Coś cię do tego skłoniło?
K.D.: Po prostu przyszedł taki moment, kiedy pojawiła się potrzeba, żeby pójść dalej. Może chodziło o to, żeby wyjść z bezpiecznego środowiska, spróbować czegoś innego, pójść po inne doświadczenia? Zanim odeszłam, dużo wcześniej ustaliłam to z produkcją. Pojechaliśmy nakręcić ostatnie sceny do Hiszpanii, gdzie moja postać zdecydowała się zostać, więc bardzo pięknie się wobec mnie zachowano, zostawiając mi także jakąś furtkę do powrotu.
PAP Life: W ostatnich latach zagrałaś w serialach "Wotum nieufności" i "Behawiorysta". Jednak rzadko można cię oglądać na ekranie. Starasz się wrócić na plan zdjęciowy?
K.D.: Kiedy jestem w próbach do takiego spektaklu jak „Handlarze…”, który porwał mnie na kilka miesięcy, kompletnie nie myślę o tym, żeby w międzyczasie zmontować nowe demo filmowe. Może za chwilę, jak już opadną emocje, przygotuję coś i wyślę do moich agentek. Przede mną na pewno czas, kiedy będę się chciała pokazać i zawalczyć o nowe propozycje filmowe i serialowe. Ale z drugiej strony, jak patrzę na nasze środowisko, to wydaje mi się, że w ciągłym obiegu jest garstka, która dostaje tyle propozycji, że przechodzi od projektu do projektu. Większość musi przygotować się na przestoje, dłuższe lub krótsze. Dlatego cieszę się, że w moim życiu jest teatr, jest muzyka. Dzięki temu, nie zauważam, że znikam na chwilę z przestrzeni telewizyjnej czy filmowej. Chociaż przyznaję, że tęsknię za nowymi przygodami przed kamerą.
PAP Life: Jesteś aktorką śpiewającą, grasz koncerty. Był moment, że zastanawiałaś się: śpiewanie czy aktorstwo?
K.D.: Śpiewanie jest mi organicznie potrzebne. Zawsze musiałam sobie wyśpiewać, co mi w duszy gra i nadal tak jest. W liceum wahałam się, czy iść w muzykę, czy w teatr. Wybrałam teatr, bo intuicyjnie wydało mi się to po prostu najlepszym sposobem na połączenie tych dwóch światów. Czasami dzieje się tak, że więcej jest możliwości muzycznych, bo przychodzi do mnie taka rola w teatrze, jak w „Gdybym cię nie poznał”, czy teraz w „Handlarzach gumek”. Czasami sama wymyślam projekty muzyczne i idę w muzyce za tym, co mnie ciekawi. Bardzo lubię kameralne koncerty, spotkania z publicznością, na którym po prostu jako Kasia Dąbrowska śpiewam, opowiadam ze sceny. To jest inna energia niż w teatrze, ale widocznie obie są mi potrzebne. Nie wiem jednak, czy gdybym nie śpiewała, to czy odważyłabym się zdawać do szkoły teatralnej. Miałam chyba 16 lat, byłam na początku drugiej klasy liceum, kiedy na konkursie piosenki francuskiej w Lubinie usłyszałam od Wojciecha Młynarskiego, że mam osobowość sceniczną i że warto, żebym zdawała na studia teatralne. Te słowa były bardzo ważne dla mnie, ale też dla moich rodziców, którzy byli wtedy ze mną. Bo do tej pory te moje marzenia o scenie to była trochę taka abstrakcja. Ale kiedy słyszy się takie słowa od mistrza Młynarskiego, to dużo znaczy.
PAP Life: Wygrałaś ten konkurs w Lubinie, wcześniej konkurs piosenki francuskiej w Nidzicy. Skąd fascynacja Francją u dziewczyny z Mazur?
K.D.: Pierwszy konkurs organizowało moje liceum w Nidzicy. Zgłosiłam się, bo lubiłam śpiewać. Chodziłam do ogniska teatralnego w domu kultury. Wtedy francuskiego prawie nie znałam, ale nauczyłam się fonetycznie piosenek i wygrałam. Nagrody były dwie: zostałam zakwalifikowana na konkurs ogólnopolski do Lubina, drugą był wyjazd do Francji, do małżeństwa, które przewodniczyło Towarzystwu Polsko-Francuskiemu w Chateauroux. Spędziłam u nich dwa tygodnia, zwiedzałam, to był w ogóle pierwszy mój wyjazd zagranicę, więc wszystko robiło na mnie ogromne wrażenie. Potem jeździłam do moich gospodarzy wielokrotnie. Oni także przyjeżdżali do Polski, znają się z moimi rodzicami, po prostu stali się bliskimi przyjaciółmi mojej rodziny. Cały czas mamy ze sobą kontakt.
PAP Life: Domyślam się, że dziś świetnie mówisz po francusku?
K.D.: Niestety, kiedy nie używa się języka dostatecznie często, to słownictwo zaczyna się kurczyć. Ale mówię z bardzo dobrym akcentem. To potrafi zmylić nawet Francuzów, którzy na początku bywają w szoku, że tak dobrze znam ich język. Potem jednak okazuje się, że popełniam błędy.
PAP Life: Przydał ci się kiedyś francuski w zawodzie aktorki?
K.D.: Tak, zagrałam w filmie „Niewinne” nominowanej do Oscara reżyserki Anne Fontaine. To ciekawa historia, bo byłam na castingu, na którym grałam od początku do końca po francusku. Ale Anne stwierdziła, że nie zagram roli, w której będę mogła wykorzystać ten język. Jednak na tyle jej się spodobałam, że rola dla mnie została dopisana do scenariusza i ostatecznie grałam po polsku. Trochę żałuję. Ale wydaje mi się, że jeszcze różne rzeczy do mnie przyjdą we właściwym czasie. (PAP Life)
ikl/ag/
Rozmawiała Iza Komendołowicz
Katarzyna Dąbrowska – aktorka teatralna, filmowa, telewizyjna, piosenkarka. Pochodzi z Nidzicy na Mazurach, ukończyła aktorstwo w Akademii Teatralnej w Warszawie. Debiutowała w stołecznym Teatrze Współczesnym (2008), z którym jest związana do dzisiaj. Popularność przyniosła jej rola doktor Consalidy w serialu „Na dobre i na złe”. Ostatnio wystąpiła w serialach „Wotum nieufności” i „Behawiorysta”. 28 czerwca w Teatrze 6.piętro odbyła się premiera sztuki Hanocha Lewina „Handlarze gumek” w reżyserii Adama Sajnuka, w którym gra jedną z głównych ról.